Czym innym jest pragnienie służenia Bogu, czym innym umiejętność rozeznania swojego powołania, rozpoznania tego, do czego Bóg mnie dziś będzie wzywał, co mam robić przez ten rok, przez następne swoje lata. Zaczynam myśleć, że w ogóle nie warto planować, że ludzkie założenia, przesłanki, pragnienia wreszcie, mogą być przeszkodą. Bóg tak często mnie zaskakuje.
Za służbą Bogu idzie błogosławieństwo. Nie chodzi o to jednak, by się zasługiwać. Po prostu pełnienie uczynków miłości czyni człowieka szczęśliwym. Jakie są moje motywacje?
Więc, być łagodnym, miłosiernym, prawym. Iść za dobrymi pociągnięciami serca. Wzruszam się na widok bezdomnych, alkoholików, chciałbym ich biedzie zaradzić. Samotność ludzi mnie powala. Łatwo snuć wielkie plany, a notorycznie nie zauważać, że w drobnych sprawach codzienności nie robię tego, do czego jestem powołany. Pierwsze są obowiązki stanu. Czynna miłość wobec najbliższych, to trudne zadanie. Każda forma ucieczki, choćby w „ratowanie dzieci w Sudanie”, jest zwiedzeniem. Choć oczywiście są ludzie do takiego pomagania powołani.
Z litości pożyczać, reagować na to, co wokół mnie się dzieje. Walczyć ze swoim egoizmem. Drobne ofiary z siebie Bogu się podobają. Jezus, nasz wzór, nasz nauczyciel, umiłował nas, aż do przelania za mnie i za ciebie swojej krwi. Uwolnił mnie od kieratu grzechu, uzdolnił do wychodzenia w wolności ku potrzebom i różnym biedom ludzi.
Bóg dał nam świat w leasing, ale nas nie opuścił. Codziennie chce pomagać mi w czynieniu tego świata lepszym dla ludzi.
Wstać, iść, nie zamykać się na szukających pomocy. I na tych, których spotykamy, którzy już niczego nie szukają, bo stracili wszelką nadzieję.
Za czynione dobro dostaje się po głowie. Aby robić miłość nie dla satysfakcji. Jakie są moje prawdziwe motywacje? Szczerze. Lubi być w centrum. Lubię być potrzebny, fajnie jest myśleć, że jest się dobrym człowiekiem, kiedy to nic nie kosztuje. Ile razy wczoraj uciekłem od przyjęcia sercem człowieka szukającego ratunku. Lubię się wymądrzać, udawać, że wszystko rozumiem. Ale kiedy miłość wymaga prawdziwego poświęcenia, przyjęcia ciosów, znoszenia poniżeń, co wtedy? Łatwo jest uciekać w swoje przyjęte na użytek ludzi role.
Kiedy jeszcze do tego masz bagaż swojej złej historii na plecach.
Nie chodziłem drogami prawdy i dobrych uczynków przez całe swoje życie. Odwracałem się od potrzebujących, zwlekałem z zapłatą za pracę. Bawiłem się przednio, zamykając oczy na ludzi w potrzebie. Nie chodzi mi w tej chwili o masochizm, ale o uczciwe spojrzenie na siebie. Jest pewne, że w tej chwili robię to samo, tylko na innym poziomie sublimacji. Mówię o tym, że mój egoizm lepiej się w tej chwili kamufluje.
Potrafię zostawić swoje słuszne nawet i należące mi się przyjemności, by zrobić to, o czym sumienie mówi, że to trzeba zrobić? Jeść chleb w smutku, patrząc na swoje życie.
Dochować wierności całym sercem, być bezwzględnym wobec siebie, uczciwie rozeznać wolę Bożą, robić swoje.