Nie zabiorę z tego świata niczego poza uczynkami miłości. Liczyć mogę tylko na zadatek Ducha w swoim sercu, na pewno nie na siebie. Mogę przyjąć Twoje prawo umysłem i wolą, ale tylko Ty możesz mnie go nauczyć, wycisnąć pieczęć na mym sercu, wypracować przy moim współdziałaniu sprawność, utrwaloną zdolność czynienia dobra, cnotę.
Ojciec nas namaścił i umacnia nas wespół z nami w Synu, Pomazańcu, Chrystusie. Wespół z nami. Przy chrzcie wycisnął na mnie swoją pieczęć. Potem zacząłem świadomie wybierać. Powoli ślepłem, zbaczałem z prawej, prostej drogi. Decyzje mają swoje konsekwencje. I wreszcie kończy się zabawa, i po latach w grzechach, pstryk, pojawia się osobowe zło, przyciąga je smród człowieka idącego z grzechu w grzech, pogrążającego się w gnoju.
Jest tylko droga w dół i droga w górę. Nie ma trzeciej drogi. Demony pieczętują własną pieczęcią, zależy co wybierasz, wszystko zależy od tego, jak prowadzisz swoje życie. Z nienawiści zwodzą tych, którzy powtarzają: przecież nikogo nie zabiłem. Duchowa droga nigdy nie jest constans, tak myślisz – zostałeś zwiedziony. Zbliżasz się albo oddalasz od Boga. Radość i pokój lub drżenie i trwoga.
Swoje dorosłe życie prowadziłem ku przepaści. Coraz silniej zaciskała mi się na szyi pętla grzechu. Dusiła wszelkie dobre odruchy.
Uratowany z odmętów Otchłani zaczerpnąłem powietrza otwartymi ustami. Widzę swoje zło, swoją drogę usłaną trupami przyjaźni, miłości, wybrukowaną krwawym kamieniem, usłaną cierniem, cierpieniem ludzi zdradzonych, zwiedzionych przeze mnie, wykorzystanych.
By nie wpaść w rozpacz, pragnę Twoich przykazań wyrytych Twoją ręką w moim sercu na zawsze. Przyciągasz mnie ludzkimi więzami miłości, uwodzisz moje serce, a ja pragnę tego. Poznanie Twoich słów rozpala i oświeca, wyprowadza z ciemności, Jezus naucza niedoświadczonych. Dopóki umysł i wola są ku Tobie Boże skierowane, dopóki nie ustaję w podnoszeniu nogi, by postępować w górę w światłości, dopóki wyciągam po ratunek rękę, przestrzega ich moja dusza. Umocnij moje kroki Twoim słowem, niech żadna niegodziwość nie panuje we mnie. Nie mam złudzeń, zbyt dobrze siebie znam. Zbyt dobrze. Odwrócę się na sekundę, zginę.
Niech wbrew wszystkiemu moje światło jaśnieje przed ludźmi, aby widzieli moje od dziś dobre uczynki i chwalili Ojca naszego, który jest w niebie. Moje amen ma być na chwałę Bogu. Nie na moją chwałę. Bezinteresowne amen. Albo idę pod sztandarem Chrystusa, albo daję się zwodzić, prowadzić demonowi. Z Bogiem można na sto procent. Dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięćdziesiąt dziewięć równa się zero. Dokładnie zero. Są tylko dwie możliwości. Tak tak i nie nie. Albo jestem solą ziemi, albo nadaję się na wyrzucenie i podeptanie nogami tłumu biegnącego po coraz bardziej stromym zboczu, zmierzającego autostradą do piekła. Na zatracenie.
Zainwestowałeś wiele we mnie Boże, zasilasz cały czas jałowe, nie rodzące owoców drzewo i pielęgnujesz. Okładasz korzenie bogatym w mikroelementy nawozem. Gnój może być owocny. Z gnoju grzechu mogą zostać wyprowadzone dobre owoce. Byłego zbrodniarza najsilniej przecież motywuje przerażenie swoimi zbrodniami. Bądź zimny lub gorący. Miłość i nienawiść idą jak siostry pod rękę, nienawiść może spalić na proch, ale to obojętność najpewniej zabija, letniego wyrzygasz z ust swoich. Sam tak powiedziałeś Boże.
Nie wycinasz mnie marnującego kolejny rok życia, wyjaławiającego glebę. Dałeś mi może ostatnią szansę. Pamiętam. Umrę. Dobry gospodarz nakazuje swoim sługom dać mi jeszcze rok w swoim miłosierdziu, jeden dzień, dziesięć lat, dwadzieścia. Na nic się nie przydam?
Niech wasze światło jaśnieje przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.