Młot na czarownice Świadectwa

To tylko książki

W Kościele jestem od zawsze. Od 6. do 20. roku życia należałam do Oazy. Czas studiów był okresem rozluźnienia relacji z Bogiem, ale nie odejścia od Kościoła. Wtedy też zaczęłam współpracować z Lubelskim Centrum Przeciwdziałania Psychomanipulacji; to mi dało dużą wiedzę na temat sekt i mechanizmów jakie nimi rządzą.

Po skończonych studiach zaczęłam powoli na nowo zbliżać się do Boga. Mając 27 lat wyszłam za mąż, urodziłam troje dzieci. Z mężem, a potem także z dziećmi modliliśmy się co wieczór. Weszliśmy na Drogę neokatechumenalną. W pewnym momencie zaczęłam też mieć stałego spowiednika.

Bardzo mnie pociągały książki Agnieszki Maciąg, ale czytałam je wybiórczo, pomijając wątki ezoteryczne.

Na jednej z konwiwencji w czasie skrutacji Słowa Pan Bóg powiedział do mnie, by tych właśnie książek pozbyć się z mojego domu. Powiedziałam o tym w czasie spowiedzi i ksiądz potwierdził, że jest to Słowo od Boga. Po powrocie do domu wypełniłam to Słowo, pozbyłam się książek.

Po mniej więcej dwóch latach zaczęłam bardzo za tymi książkami tęsknić. Kupiłam je na nowo, chyba już wszystkie wydane wtedy i zaczęłam je czytać w całości, od deski do deski.

Któregoś dnia natrafiłam w Internecie na zestaw ćwiczeń, który nazywa się rytuał tybetański. Nazwa mnie trochę zaniepokoiła ale ćwiczenia zainteresowały jako forma rozciągania porannego i zaczęłam je ćwiczyć.

Z czasem zaczęłam ćwiczyć także jogę. Początkowo wciągnęły mnie same ćwiczenia, ale stopniowo moja granica zaczęła się przesuwać. Coraz bardziej zaczął pociągać mnie system filozoficzny. Z czasem zaczęłam też medytować i śpiewać mantry. I widziałam jak moje życie staje się lepsze. Tak mi się wydawało. Zaczęłam być bardziej zdyscyplinowana. Dbałam o to, by dobrze się wysypiać, kładłam się spać wcześnie i wcześnie też wstawałam. Rano ćwiczyłam jogę lub robiłam rytuał tybetański, później medytowałam i wtedy uważałam, że moje ciało i duch są już przygotowane do modlitwy, do której siadałam i modliłam się, często brewiarzem. Piłam bardzo niewiele alkoholu, nie przeklinałam, nie paliłam.

Z czasem moja granica zaczęła się jeszcze bardziej przesuwać. Zaczęłam wkręcać się w fazy księżyca i robić medytacje oraz rytuały na nów i pełnię księżyca. Okadzałam dom białą szałwią.

Kupowałam kolejne książki Agnieszki Maciąg, a te były coraz odważniejsze, coraz głębiej mówiące o ezoteryce. Ponieważ do tej pory w swoim życiu widziałam same dobre owoce, w to zaczęłam też coraz głębiej otwierać się na kolejne praktyki.

Bardzo zainteresował mnie temat czytania aury – wydaje mi się, że zaczęłam widzieć aurę u innych – oraz numerologia i astrologia.

Byłam kiedyś na masażu twarzy. Nie u przypadkowej osoby, tylko u dziewczyny, która oprócz tego, że była kosmetyczką to też otwarcie mówiła, że zajmuje się spirytyzmem i reiki. W czasie masażu miałam bonusowo – bez pytania mnie o zgodę – krótką sesję reiki. Później zaczęłam stosować nakładanie rąk i strzepywanie złej energii, gdy moje dzieci były chore.

Zaczęłam też leczyć nas homeopatią.

Te wszystkie praktyki nie przeszkadzały mi być we wspólnocie ani spowiadać się co miesiąc. Co prawda nie mówiłam o tych praktykach we wspólnocie ani spowiednikowi bo spodziewałam się co oni mogą myśleć na ten temat a ja nie uważałam tego co robię za grzech. Trzymałam się zdania „Po owocach ich poznacie” a owoce, które widziałam w moim życiu były dobre.

Jedynie doskwierało mi, że bardzo trudno jest mi zrobić rachunek sumienia, przestałam widzieć grzech. Miałam też takie poczucie, że Jezus stoi za szklanymi drzwiami, ja bardzo tęsknię za relacją z Nim ale nie umiem tych drzwi otworzyć.

Coraz częściej prosiłam męża, by on sam pomodlił się z dziećmi bo ja chcę się wcześniej umyć, bo jestem bardzo śpiąca, bo jeszcze muszę pomedytować albo poćwiczyć jogę.

Kiedyś bardzo ważne były dla mnie wspólne posiłki, bardzo o to dbałam. I nawet nie zauważyłam, że przestało mi na tym zależeć. Przestałam dbać byśmy wszyscy razem siadali jak najczęściej do stołu, żeby to był ważny czas.

Będąc w niedzielę w Kościele usłyszałam zaproszenie na rekolekcje REO [Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy]. Ku mojemu zdziwieniu poruszyło to moje serce. A ponieważ te wszystkie ezoteryczne praktyki bardzo wyczuliły mnie na słuchanie mojej intuicji to postanowiłam jej zaufać i poszłam na te rekolekcje.

Słuchałam kolejnych katechez nie słysząc tam niczego nowego czy odkrywczego. Wreszcie miało być nabożeństwo oddania życia Jezusowi. To nie miał być pierwszy taki akt w moim życiu i byłam gotowa to życie Jezusowi oddać. Dzień przed nabożeństwem zaczęłam doświadczać dziwnych myśli i stanów. Myśli, które się pojawiały straszyły mnie przed oddaniem życia Jezusowi. Miałam wrażenie, że ktoś jest obok mnie, jakbym słyszała głosy. Pomyślałam wtedy, że to normalne, mają się wydarzyć ważne rzeczy więc szatanowi się to nie podoba. Poprosiłam kilka osób o modlitwę.

Na drugi dzień poszłam na to nabożeństwo i oddałam życie Jezusowi, choć było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie.

Zostało jednak we mnie takie zaniepokojenie dlaczego doznawałam takich ataków przed nabożeństwem. Czy przypadkiem szatan nie rości sobie jakiegoś prawa do mnie.

Poszłam z tym pytaniem do księdza, który te rekolekcje współprowadził. Byłam przekonana, że usłyszę, że jestem przewrażliwiona na swoim punkcie. Chciałam to usłyszeć. Ksiądz jednak, w zasadzie na dzień dobry powiedział, że ma taką książeczkę – „rachunek sumienia” księdza Grefkowicza. Ja znałam to nazwisko więc powiedziałam „OK, to ja się przyznam, jestem człowiekiem jogi”. Zaczęliśmy rozmawiać o jodze, ksiądz próbował pokazać mi, że to nie jest dobre, czy może lepiej powiedzieć, że to jest zło. Jednak każdy argument byłam w stanie podważyć.

W domu zrobiłam ten „rachunek sumienia” i to był moment kiedy zobaczyłam całą resztę – poza jogą – moich praktyk jako grzech.

Poprosiłam o spowiedź. Przed spowiedzią powiedziałam Jezusowi, że jeśli ta joga jest rzeczywiście zła, to żeby mi to pokazał, ale tak żebym nie miała wątpliwości. Na spowiedzi też powiedziałam, że jogi nie chcę się wyrzekać, ze nie czuję się przekonana. I w czasie tej spowiedzi przyszło Słowo o kuszeniu Jezusa na pustyni i trafiło do mojego serca, jak prosiłam, tak, że nie miałam już wątpliwości. Wyrzekłam się zarówno jogi jak i wszystkich innych praktyk.

I wtedy się zaczęło. Kuszenie, dręczenie, bardzo głęboka depresja, straszenie, bezsenność. W czasie Adoracji poczucie, że ktoś siedzi obok mnie i jest to realne zło, w domu zapach siarki, myśli samobójcze.

Ksiądz polecił mi bym udała się na Bednarską na konsultację psychologiczną i rozmowę z księdzem Andrzejem Grefkowiczem. Zrobiłam to i ksiądz Grefkowicz nie miał wątpliwości, że powinnam przejść modlitwę o uwolnienie.

Czas oczekiwania na modlitwę był jednym z trudniejszych momentów w moim życiu, dręczenie przybierało na mocy.

Po modlitwie ustało. Wracały czasem stare schematy, np. jak czułam stres napięcie chciałam z automatu rozłożyć matę do jogi, włączyć mantry lub pójść medytować. Ale to też z czasem zaczęło się wyciszać.

Po wyrzeczeniu się zła, moje życie nie stało się łatwiejsze ani nawet bardziej pobożne. Daleko mi bardzo do gorliwej modlitwy czy głębokiego rozumienia Słowa. Jednak to życie zaczyna być coraz bardziej prawdziwe. Mam jeszcze ogrom zranień, które do tej pory zagłuszałam wschodnimi praktykami. Trochę tak jakbym naklejała plaster na brudne rany. Dziś te rany zaczynają być oczyszczane i powoli uzdrawiane.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *