Jak bardzo trzeba pragnąć czystości. Święty Benedykt w pokusie rzucił się nago w ostre, kłujące kolce. Nie chciał chodzić w ciemności. Zdarł habit i rzucił w krzaki cierniowe i pokrzywy. Tarzał się w nich, aż przyniesiona przez demona ponętna wizja odeszła, namiętność wygasła. Ciało poskromione, poranione. Benedykt już nigdy nie miał cielesnej pokusy. Opłaciła się samodyscyplina. Nigdy więcej już nic podobnego nie odczuwał. Miał współuczestnictwo z Bogiem, nie chodził w ciemności. Nie dyskutował z grzechem. Nie ocierał się o niego, nie prowadził negocjacji.
Krew Jezusa oczyszcza mnie z każdego grzechu, muszę tylko chodzić w prawdzie, w Jego światłości. Krwią zostaliśmy wykupieni. Zostaję poddany oczyszczeniu, kiedy wyznaję natychmiast swoje grzechy, przyznaję się, odsłaniam przed Jezusem konkretną słabość, którą obnaża przeżywana właśnie pokusa. Staję się z dnia na dzień lżejszy, kiedy w takiej sytuacji odruchem staje się zbliżenie do Boga, a nie jak dotąd chowanie się, ukrycie. Mistrz kierownicy ucieka, tak jest łatwiej, ale bez sensu. Choć oglądanie siebie prawdziwego boli. Na szczęście nie widzę się wtedy swoimi, a oczami Jezusa.
Każdy ma czarne podniebienie. Ale Bóg pamięta, że z prochu mnie ulepił, z miękkiej gliny. Lituje się nad mordercą i gwałcicielem. Oby tylko każdy z nas rzucił się w ramiona Jezusa. Zaufał.
Chwal i błogosław duszo moja Pana. Niech też moje serce razem z nią Go wysławia pod niebiosa. Odpuścił mi winy, uzdrawia poranione grzechem wnętrzności, daje mi lepszy wzrok, żebym znów nie wpadł do ciemnej jamy. Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo cierpliwy. Podnosił mnie, raz za razem, raz za razem przez dekady, nawet nie lata. Wreszcie Mu zaufałem.
Ale kiedy widzi, że inaczej się nie da, puszcza rękę grzesznika, by skonfrontował się z konsekwencjami swoich wyborów. Jeśli modlisz się, próbujesz powstać, upadasz i się podnosisz, światło przed tobą. Jeśli jednak potrafisz tylko na swój los narzekać, jeśli we wszystkim i we wszystkich widzisz winę, nie w sobie, uważaj, idziesz ku rozpaczy. A to ciężka artyleria, śmiertelna choroba. Rozpacz jest decyzją, odrzuceniem wszechmocnego, kochającego Boga, wyciągającego ku tobie po raz tysięczny rękę na ratunek.
Bóg jest prosty, jak gest wsparcia upadającego, jak wyciągnięta ręka do tonącego, jak nakarmienie głodnego. Jezus jak kromka chleba. Jego jarzmo jest lekkie. Co to dla mnie znaczy. Że cierpienia nie uniknę, że na ziemi nie jest to możliwe, że nie przekroczy ono moich możliwości, choć z wnętrza bólu zawsze tak mi się wydaje. Że cały czas obok mnie jest Chrystus, bierze na siebie to, czego unieść nie potrafię. Ma siły szybkiego reagowania, ugniata świat jak zechce, całe szczęście, że potrafi wszystko, że jest wszechmocny, bo chce ze mnie zrobić cichego i pokornego sercem.
Szukasz ukojenia? Poddaj Mu się, zaufaj. Zaufaj Miłości dla ciebie poranionej. Powiedz: chcę. Powiedz: Tak, zmień Jezu moje życie. Niewola miłości bezinteresownej, to najlżejsza niewola, to wolność absolutna. Absolutna wolność posłuszeństwa. Wolność. Po prostu wolność.