Tak łatwo jest opuścić gardę, zacząć sobie pobłażać, w czasie strapienia rezygnować z duchowych postanowień. Dogadzać sobie.
Błogosławieństw dostępuje człowiek łagodny, miłosierny i prawy. Bezinteresowność i hojność, to są drogowskazy. Szeleszczą te słowa jak papier. Ciekawe czy to słyszycie.
Słuchać porywów serca. Iść do poranionych. Nie żałować sił i czasu.
Szukaj radości i idź za nią. Radości płynącej z serdecznego działania.
Mam więcej modlić się o to, by kierować się miłością i współczuciem. Nie zaspokajać własnej pychy, nie budować siebie.
Bóg może zlać na nas całą obfitość łaski, tak byśmy mając wszystkiego i zawsze pod dostatkiem, bogaci byli we wszystkie dobre uczynki. Radosnego dawcę miłuje Pan Bóg. Być bogatym w serdeczne uczynki. A mam za dużo dobrych pomysłów. I tracę czas zamiast rozeznawszy zacząć zwyczajnie pracować.
Wiem na pewno, że mam głosić działanie Bożej mocy w moim życiu. W ten sposób budzić nadzieję. Świadczyć o miłosierdziu Ojca. Pokazywać zakrwawioną miłość Jezusa.
Szczęśliwy, kto zaufał Panu. Kto czuje Jego inność i szanuję potęgę. Kto boi się przekraczać przykazania. Kto idzie za Jego błogosławieństwami. Być ubogim duchem, niczego sobie nie przypisuj sługo nieużyteczny. Dobrobyt i bogactwo z miłosiernych uczynków płynące. Dobrostan duchowy. Skarb w niebie.
Jezus mówi jasno: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy. Wystarczy naśladować działania Syna i szukać woli Ojca, reszta przyjdzie sama.
W miłosiernym świetle widzę swoją hipokryzję i obłudę. Zalecanie się do ludzi moją „wielkością” i „prawością”. Stawianie się zawsze w centrum. Jezus na szczęście dawkuje prawdę. Motywuje, nie zabija. Widzę jak stroję się w cudze piórka, mówię, że nie należy sobie przypisywać dobrych uczynków, a strzygę uszami za oklaskami. Rozglądam się, by nie uronić jednego wyrazu uznania. Chcę się ludziom pokazać z lepszej strony. Marnuję czas na pompowanie ego. Jezu mógłbyś już dawno coś z tym zrobić. Daję Ci wolną rękę. Niech boli.