Ewangeliarz

Uśmiechnięte zombie

Jestem z miasta. Chodzę wśród żywych słupów soli. Mijają mnie uśmiechnięte kamienie. Idę wśród ludzi zamarzniętych w środku. Sparaliżowanych jak mięśnie twarzy zrozpaczonej starzeniem się aktorki. Zbrodnia, przekupstwo, zawiść, zazdrość. Żywa śmierć. Uśmiechnięte zombie. Taki byłem. Latami z upodobaniem sam wbijałem sobie nóż w serce, coraz bardziej kamienne. Wchodził jak w masło. Coraz głębiej szło ostrze. Ciąłem się po duszy, w bliznach całe przedramiona. Sznyty wszędzie.

Burza, deszcz ognia i siarki, zniszczenie, pożoga, głębokie rany. Takich dziś symboli używa Biblia, by uświadomić człowiekowi co się z nim dzieje, gdy trwa w złu. Gdybym będąc grzesznikiem idącym z grzechu w coraz większy grzech, gdybym wtedy mógł zobaczyć stan swojego serca i duszy, aż tak bym się nie poranił. Ale zło zaciemnia oczy, stępia sumienie, znieczula węch. Czyni człowieka bezradnym. Grzech sprawia, że by osiągnąć ten sam poziom przyjemności musimy stosować coraz silniejsze wzmocnienia. Grzesznik tego nie widzi. Z upodobaniem z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, z dnia na dzień coraz głębiej idzie na dno. Idzie coraz bardziej pod wodę, jak łódź podwodna z zepsutym mechanizmem zanurzania. Kulka umieszczona na pochyłej powierzchni zawsze w końcu się stoczy.

Jeśli masz w sobie zgodę na to, by łamać choć jedno przykazanie, idziesz na dno. I tych den jest kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt. Zawsze można się jeszcze bardziej pogrążyć.

Zawsze będę pamiętać o Twojej łaskawości Jezu. Uratowałeś mnie, gdy już miałem sparaliżowany umysł, spętaną wolę, gdy byłem rządzony przez namiętności nie przez rozum i sumienie.

Sznury, sznyty, pół mojego życia. Bruzda od sznura na szyi pozostała. W sznytach dalej przedramiona duszy. Na sercu blizny wyryte nożem perwersji. Jak ci powiedzieć: oszukujesz się wmawiając sobie, że możesz przeżyć żyjąc w śmierci. To nie stabilizacja, łudzisz się myśląc, że w codzienności się ukryłeś. Staczasz się zamierając w grzechu, zgadzając się na niego. Dalej cierpisz, ból po prostu schodzi głębiej. Dalej się zabijasz, znieczulenie sprawia, że mniej czujesz. Trucizna jest skutecznym otępieniem.

Sparaliżowany ptak patrzy w oczy węża. On wmawia ci, że jest normalnie, że wszyscy stosują antykoncepcję, że aborcja jest nieuniknionym złem, że rozwód rozwiązaniem. Dawid zdradził, by ukryć zdradę zabił. Logika grzechu, logika równi pochyłej.

Uratowałeś mnie Jezu. Dziś tylko w Tobie pokładam nadzieję. Sam z siebie potrafię jedynie założyć łyżwy i wejść z uśmiechem na pochyłe lodowisko.

Żywię jednak nadzieję. Karmię ją tym, co we mnie najlepsze. Dusza moja wyrywa się ku Tobie Jezu, co rano oczekuję na Twe słowo. I walczę dalej. Mając w ręku kamienne tablice, wypełzam na twardy grunt. Choć stale zalewają mnie fale, oddycham powietrzem Twoich przykazań. Bojaźliwy jestem i małej wiary. Przekonuję się o tym co dzień. Ty pstrykasz i milkną bałwany, naucz mnie uczyć się od Ciebie, utrzymuj mnie w Twojej niewinności. Wyzwalaj mnie co chwilę, tak jak teraz to robisz. Zmiłuj się nade mną, gdy znów pobłądzę, gdy zaczynam ranić słowem, gdy przestaję być uważny w relacjach, gdy wchodzę w kompulsje. Na równej drodze postaw moją stopę. Każdemu kto chce, czy nie chce, mówię o Twoim zbawieniu. O tym, że Twoje słowa ułatwiają życie, prostując to, co we mnie pokręcone. Z Tobą potrafię nawet udawać pokorę. Może nawet czasami stłumić pychę. Ucz mnie postępować w prawdzie o mnie i o mojej prawdziwej, wykręconej przez grzech naturze. Odważę się nawet powiedzieć:

Doświadcz mnie Panie, wystaw mnie na próbę. Znów mijam słupy soli.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *