Mam znosić cierpienia, by po krótkim czasie karcenia doznać pociechy. Najpierw za siebie. Potem nosić ciężary innych.
Może wziąłem za dużo, może nie mam przy sobie człowieka, za mało ufam Bogu, tylko na Nim mam się opierać. Tylko na Nim. Wyłącznie na Nim.
On, Ojciec miłosierdzia i dobry Bóg wszelkiej pociechy, sprawił – a może tylko dopuścił, ale co za różnica – że Jego Syn ukochany obfitował w cierpienia. Nie wystarczy mieć więc odwagę w wyznaczaniu sobie wielkich i dobrych celów. Trzeba mieć w sobie gotowość na cierpienie, by po całkowitym wyczerpaniu własnych sił, wiarą przyjmując moc od Boga, znosić udręki za innych. To teoria. Miażdżąca jest praktyka.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał i wyzwolił od wszelkiej trwogi. Tak było. Teraz przyszła kolejna próba, kolejna trwoga. Znów mnie wysłucha. Czy jestem na tyle odważny? Czy mam w sobie tyle odwagi? Czy mam ją czerpać od Ciebie?
Czy za mnie ktoś znosił udręki? Tak. Babcia Zosia. Nawróciłem się nie tylko dzięki jej modlitwie, również dzięki jej cierpieniu. Pisząc to wszystko buduję pułapkę na swoją wolę. Przygotowuję auto-szantaż. Ona z wytrwałością znosiła cierpienia. Ja na tym skorzystałem. Mam dług wobec Chrystusa, którego ona kochała każdym czynem, każdym gestem, każdym poruszeniem serca, każdą szarlotką.
Jest dziś w niebie wszystkich szarlotek, wszystkich możliwych słodyczy. Jej nadzieja co do mnie jest silna. A plan jest taki:
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Nic sobie nie przypisywać, nie karmić się pochwałami. Nie potrafię. Zrób to za mnie Jezu. Musisz to zrobić.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Od trzydziestu lat na to czekam. Jak będzie, Boże?
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Jestem najgłośniejszym ze znanych mi ludzi. Ciągle walczę, by ściągać na siebie uwagę. Któż jak Bóg może to tylko zmienić.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Nie jestem człowiekiem sprawiedliwym, prawym. Mam w sobie całe zło tego świata. Balansuję na krawędzi. Idę skrajem grani, moja ścieżka ma grubość setnej części włosa, szerokość ostrza brzytwy. Szaleni są ludzie, którzy mi ufają.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Ufność Bogu, miłosierdzie dla ludzi. Czy Bóg może przymnożyć ufności, czy to wyłącznie moja rola?
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Tu muszę przyznać, wykonujesz Boże ostatnio wielką pracę.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Widać jestem wyrzutkiem. Co jakiś czas pękam i sieję burzę. Coś z tym zrobisz?
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. OK, zewnętrzny ucisk jest mi łatwo znosić. Duch buntu ma się dobrze. Czy tylko buntu wobec ludzi?
Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. To potrafię, nic nie robić sobie z opluwania. Tyle, że kryjąca się za agresją krytyka często opisuje moje prawdziwe słabości.
Otocz mnie szańcem, ocal przed sobą samym. Proszę Cię Panie, abym przed sobą w Tobie znalazł ucieczkę. Dziś okaże się czy szantaż jest udany.